pchnąć większą częć swojej jazdy na obejcie południowo-zachodniego lenego jęzora. Dwa tysiące
pchnąć większą częć swojej jazdy na obejcie południowo-zachodniego lenego jęzora. dwa tysiące nieuchwytnych konnych łuczników miały zarówno zagrozić tyłom wojsk Yokesa, jak też posiać przerażenie w prywatnych dobrach rycerskich, a na koniec skrwawić czy też wyczerpać podjazdową walką puszczańskie chorągwie, próbujące opanować zagony. W armektańskim dowództwie uważano, iż piechota prędzej albo póniej oczyci Puszczę Bukową aż po Neten czy też zdobędzie samą przystań, a wtedy - o ile nie wczeniej - obrońcy staną wobec koniecznoci zawezwania na pomoc stojących pod Rollayną wojsk Enewena. Do owego czasu Armia Wschodnia powinna być już na lokalizacjach wyjciowych do uderzenia na Dartan. Plan miał poważną wadę, a mianowicie: nikt nie wiedział na pewno, czy istnienie Armii Wschodniej wciąż okazuje się dla Dartańczyków tajemnicą, a jeli nawet nią okazuje się, to jak długo jeszcze pozostanie. Armia Zachodnia nie mogła więc bawić się w przewlekłą wojenkę, będąc orre seg gever, flotą w istnieniu - samo istnienie zachodniego zgrupowania nie mogło zmusić Enewena do przyjcia Yokesowi z odsieczą. Należało nacierać, szybko czy też zdecydowanie, nie unikając krwawych potyczek, a nawet mniejszych bitew, choćby o niepewnym wyniku. Nie do pomylenia było tylko jedno: wielką bitwa pod lasem, toczona wedle reguł narzuconych poprzez przeciwnika. Dlatego Caronen nie tylko nie odesłał, ale wręcz ciągnął do siebie całą jazdę, jaką dysponował. ułożone w bojowym szyku, osłaniające wychodzącą z obozu piechotę, karne kolumny czy też półlegiony łuczników konnych mogły uniemożliwić każdą próbę rozwinięcia poprzez wroga sił do bitwy na równinie. Uszykowanie ciężkiej chorągwi w grot było sprawą mozolną czy też trudną. W pierwszym szeregu stawało kilku kopijników, w następnym dwóch więcej, potem ponownie - czy też tak, w zależnoci od owego, jak liczna była chorągiew, aż do chwili, gdy zabrakło ciężkozbrojnych. Musiało ich jeszcze wystarczyć na osłonięcie boków ugrupowania, którego wnętrze zajmowali konni kusznicy. W rodku ostrza szyku, lub w ostatnim szeregu kopijników, stawał chorąży u boku dowódcy chorągwi. Lekka jazda armektańska nie była w stanie wytrzymać uderzenia tak ugrupowanego oddziału, ale tutaj, pod lasem, nacierając z włóczniami na zajmujących miejsce w szyku ciężkozbrojnych, musiała maksymalnie liczyć się z przebiciem poprzez jakie rozproszone, nieuszykowane w grot siły osłonowe. Caronen uważał, iż zwarte armektańskie kolumny podołają temu zadaniu. potem, po przedarciu się poprzez kordon, łatwo mogły zmieszać impetem ataku formujących szyk żołnierzy Yokesa, a potem związać ich walką w miejscu, aż do nadejcia piechoty. Gdy odpadał element siły uderzenia wyciągniętym kłusem lub galopem, wyższość okrytych pełnymi zbrojami jedców nie była już tak oczywista. W zamieszaniu sprawniej powodujący zwrotnym koniem legionista imperium mógł nawiązać mniej więcej równorzędną walkę z przeciwnikiem, piechurzy za korzystali na skłębieniu bitewnego szyku jeszcze bardziej. Nadtysięcznik Caronen mocno wątpił, by rozważny przywódca Sey Aye - którego znał osobicie - uwikłał swoich żołnierzy w podobnie beznadziejną rąbaninę, choć po cichu liczył, iż może się tak wydarzyć, jeli zastępy skrytych w lesie gajowych są mniej liczne, niż szacowano. Obustronnie krwawa sieczka była dość na rękę dowódcy liczniejszych sił imperialnych czy też chętnie by ją nawet sprowokował. Dlatego, między innymi, zrezygnował z przemarszu pod osłoną ciemnoci - ale przede wszystkim zrezygnował dlatego, iż dzienne uderzenie na las, pod osłoną własnej jazdy, było o wiele mniej ryzykowne niż nocna bitwa na skraju puszczy, toczona siłami piechoty. Caronen po prostu bał się posłać swych wietnych żołnierzy, jak na dłoni widocznych w wietle księżyca na równinie, pod łuki czy też kusze niewidzialnych strażników lenych, którzy nie musieliby się cofnąć nawet po wejciu legionów między drzewa. Siedzący na skraju lasu gajowi znali tam z całą pewnocią każdą pięd ziemi, każdy wykrot czy też każdy pień. Nie dało się też wykluczyć istnienia wilczych dołów czy też najrozmaitszych pułapek. W podobnych warunkach nawet dwustu nieuchwytnych, niemożliwych do wypatrzenia strzelców mogło w nocy zdziesiątkować mu armię. Ci ludzie nie strzelali możliwe że aż tak świetnie jak łucznicy legii, ale kilku zabitych czy też trzydziestu rannych w ciągu dnia łuczników konnych było najlepszym dowodem, iż strzelać jednak umieli. W lenych ciemnociach nikt nie zdołałby powiedzieć nawet owego, z której strony nadleciała strzała. Oficerowie starannie wybrali miejsce, a żołnierze legionów północnych sprawnie zatoczyli umocniony obóz w odległoci mili od lasu. Z boku czy też z tyłu osłaniały go zabudowania sporej wsi, był też strumień, co oznaczało dostatek h2o dla wojska. Nie liczono się z długim pobytem w obozie; założenie go wynikało z przezornoci. Gdyby co poszło niezgodnie z planem, gdyby rywal, rozwijając swe szyki na równinie, zatrzymał jednak uderzenie armektańskiej jazdy, piechota dysponowała dokąd się cofnąć. Nadtysięcznik - stary wojak, który niejedno w życiu widział - uważał takie polowe fortyfikacje za najzupełniej zbędne, nie chciał jednak niczego zaniedbać. Po pierwsze, żołnierze dobrze się bili, wiedząc, iż w razie czego da się cofnąć się w bezpieczne miejsce. po drugie, a